Przyjaciel Smolca – rozmowa miesiąca z Markiem Gierczakiem
Wywiad- rzeka – bo krócej nie można o człowieku, który działa jednocześnie na tak wielu płaszczyznach. Mimo sporej obszerności – zapraszamy do lektury!
Gościem smolec24 jest dziś pan Marek Gierczak – założyciel i kierownik muzyczny chóru Smolec Cantans, założyciel i kapelmistrz Orkiestry Dętej w Smolcu (obecnie sekcja GOKiS), współorganizator cyklicznych koncertów muzycznych Smolec Organum, organista smoleckiej parafii (a tak w ogóle organista od 13. roku życia), współorganizator wystawy „Madonny Kresowe”, pomysłodawca i współorganizator smoleckiego Orszaku Trzech Króli i obchodów Święta Niepodległości, a przede wszystkim laureat nagrody „Przyjaciel Smolca”, wręczonej 2 września 2017 roku (TUTAJ), a przyznawanej przez portal smolec24 osobom nie będącym mieszkańcami Smolca, a działającym na rzecz naszej miejscowości. Z gościem rozmawia Edyta Niemczynowska – Frąckiewicz.
E.N.-F. – Panie Marku, zastanawiałam się jak to wszystko ogarnąć, by nie znużyć czytelnika, ale też nie pominąć tego, co ważne. Wybór jest trudny, bo z jednej strony wszechstronny muzyk, z drugiej społecznik i patriota… dużo tego i pewnie będzie długo, a wymieniłam tylko te kwestie, które dotykają naszej miejscowości. Co z tego wszystkiego jest dla Pana najważniejsze i jak to wszystko się rodzi w Pana głowie, skąd na to czas i energia, bo jest Pan związany ze Smolcem chyba dopiero od 2011 roku?
M.G.: Zaczęło się od chóru „Smolec Cantans”, a że są w nim tacy ludzie, że można z nimi coś robić, to zaczęły pojawiać się nowe inicjatywy. Chciałem mieć chór, który będzie śpiewał katolickie pieśni liturgiczne. Na zaproszenie przyszli głównie dorośli więc wyszedł właśnie taki. Natchnieniem dla mnie była Schola Dominikańska, Wigilia Paschalna tam zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Liczyłem co prawda, że w tak dużej miejscowości jak Smolec będzie taki chór liczył co najmniej 50 osób, ale jest 15, z czego część spoza Smolca, bo mamy członków z Nowej Wsi Wrocławskiej, Baranowic… Na pewno jest to duży obowiązek: w poniedziałki i niedziele próby, do tego śpiewanie w trakcie niedzielnej, świątecznej mszy św., koncerty. Trzeba być obowiązkowym. Potem okazało się, że można z tymi ludźmi robić inne ciekawe rzeczy. Tak wyszedł pierwszy pochód Trzech Króli, który wymaga rozbudowania, czy koncert niepodległościowy, ale to była tylko namiastka tego, co moglibyśmy robić, bo są ku temu zasoby. Bardzo brakuje mi w Smolcu obchodów świąt narodowych z udziałem poczt sztandarowych, akademii. Może w przyszłym roku 100. rocznica odzyskania niepodległości będzie obchodzona bardziej uroczyście. Gdy zobaczyłem, że są ręce do pracy, to zacząłem myśleć o koncertach kolęd, czasem też coś gdzieś podpatrzę i chciałoby się to mieć u siebie. Mam różne pomysły, dobrym czasem do tego jest gorączka. Jak się leży chorym to jest czas na wymyślanie i inicjowanie różnych rzeczy, tylko potem trzeba się z tego wywiązywać 🙂 Orkiestra miała być zajęciem hobbystycznym, szukałem ludzi do poprowadzenia, ale nie wychodziło, bo nie było instrumentów, pulpitów… Ja zacząłem bez zaplecza, od ludzi. Zobaczyłem kto przyszedł na pierwsze spotkanie i pod to organizowaliśmy resztę. Inicjatywa bardzo przypadła do gustu panu Burmistrzowi i on doprowadził do tego, że staliśmy się sekcją GOKiS. Liczyłem na wielu znanych mi absolwentów szkół muzycznych ze Smolca, ale oni jakoś nie są zainteresowani. Znów pojawili się członkowie spoza Smolca, często też moi znajomi wspierają nasze występy. Ja sam na klarnecie nie grałem 17 lat więc wróciłem do tego, mamy Jarka, który ostatnio grał w wojsku 15 lat temu. Tomka uczyłem „od zera” grać na saksofonie. Na basie gra Andrzej, również mieszkaniec Smolca. Ania i Marek, nasi wierni orkiestranci, dojeżdżają z Wrocławia, a o orkiestrze dowiedzieli się przez Internet. Są oczywiście różne problemy. Gotowe nuty, napisane dla 30 instrumentów, próbowaliśmy grać na kilka, ale to tak
jakby sałatkę warzywną zrobić z dwóch składników – nie da się. Dlatego od jakiegoś czasu sam aranżuję nuty dla naszej orkiestry i szukamy zastępców, gdy ktoś nie może przyjść na występ. Ciągle wierzę, że to się rozwinie i będzie nas przynajmniej 30 muzyków. Uczę gry na instrumentach muzycznych oraz udostępniam namiary na wypożyczalnię instrumentów muzycznych.
Pracowałem kiedyś we wspaniałej miejscowości Domaniów koło Oławy, gdzie od siedemdziesięciu lat istnieje orkiestra dęta, chór mieszany i chór męski – w czasach, gdy do chóru tak ciężko ściągnąć panów! A miejscowość liczy jedynie około 800 mieszkańców!
E.N.-F. – Wyrósł Pan w tradycji niepodległościowej i od dzieciństwa był związany z Kościołem Katolickim, bo tam na Kresach to te dwie kwestie chyba mocno się ze sobą łączą. W rodzinnych Strzałkowicach koło Sambora jest Pan jeszcze bardziej znany niż w Smolcu, tym bardziej, że szlak tej sławie przeciera od lat pana mama, Maria Gierczak – sekretarz tamtejszej gminy, a także jeden z liderów parafii w polskiej społeczności w Strzałkowicach. Pana określa się jako animatora polskiego ruchu kulturalnego, ale był Pan też przez 8 lat radnym. Nie jestem w stanie w krótkiej rozmowie opowiedzieć naszym czytelnikom o wszystkich inicjatywach, jakie Pan tam podejmował, czy może podejmuje nadal, dlatego Panu zostawiam decyzję, które wspomnimy, które może wniosły najwięcej, okazały się najbardziej istotne dla rozwoju Pana małej ojczyzny?
M.G.: Zaczęło się od zebrania wiejskiego i dyskusji o byłym domu parafialnym, odebranym w latach wcześniejszych przez gminę, gdy kościół w czasach komunizmu był całkowicie zamknięty. Była szansa na jego odzyskanie, a Polacy nie za bardzo byli tym zainteresowani. Ja uznałem, że trzeba o to zawalczyć, zgłosiłem swoją kandydaturę na radnego, otrzymałem poparcie mieszkańców. Potem zwróciłem się do biskupa o stworzenie w tym byłym domu parafialnym Centrum Kulturalno-Oświatowego Wspólnoty Polskiej w Strzałkowicach. Miałem wtedy 18 lat. Biskup przyjechał na wizytację, czego skutkiem było, że utworzył samodzielną parafię, w domu parafialnym zamieszkał ksiądz proboszcz, a w jednym z pomieszczeń działało ww. Centrum. Byłem dyrektorem tego Centrum od 1993 roku do 2011. Zrobiliśmy kilka plenerowych imprez, były takie, gdzie występowało ok. 500 osób! Robiliśmy to razem ze Stowarzyszeniem Wspólnota Polska, Fundacją „Pomoc Polakom na Wschodzie”, Konsulatem Generalnym RP we Lwowie. W Strzałkowicach zorganizowaliśmy pierwszy festiwal zespołów kolędniczych, bo na Kresach ciągle kolęduje się pod oknami, ta tradycja jest silna również na Podkarpaciu, gdzie na Trzech Króli po wioskach wciąż chodzą Herody!
A taka ostatnia moja akcja to był rok 2011r., gdy parafia chciała jakoś podkreślić kanonizację i rocznicę wizyty Jana Pawła II na Ukrainie. Nie wiedzieliśmy jeszcze jak i wtedy usłyszałem, że jest taki Motocyklowy Rajd Katyński, który wspiera różne wschodnie inicjatywy, skontaktowałem się z nimi i nagle dzwoni do mnie śp. Wiktor Węgrzyn, komandor tego rajdu (nie znaliśmy się wcale) i mówi, że w Jarosławiu mamy do odebrania pomnik Jana Pawła II tylko sami musimy go przez granicę przewieźć. No i przemyciliśmy jakoś 🙂 Na pytanie służb granicznych : „co tam wieziecie?” kierowca odpowiedział, że papieża, co wywołało lawinę śmiechu, wzięto nas za żartownisiów i nikt się nie przejął ładunkiem 🙂
E.N.-F. – A jak tam wszyscy razem żyją? Polacy i Ukraińcy?
Nie ma konfliktów. Może dawniej, gdy chodziłem jeszcze do szkoły, a była to szkoła ukraińska, to zdarzały się czasem jakieś „przytyki”, ktoś coś powiedział nawiązując do twojej narodowości. Dziś są u nas Polacy – parafia liczy ok. 30 rodzin, ale wystarczyło, by odremontować kościół (mamy nawet ogrzewanie pod posadzką), wybudować drugi kościółek na polu – Barbarkę oraz przeprowadzić remont odzyskanego domu parafialnego. Są oczywiście prawosławni i grekokatolicy – Bojkowie oraz Łemkowie, których po wojnie przesiedlano z okolic Przemyśla, Jasła, Krosna… W Strzałkowicach mamy 3 świątynie – kościół i dwie cerkwie. Przedstawiciele trzech różnych kościołów wzajemnie goszczą u siebie na obchodach odpustowych, świetnie się dogadują, a do tego każdego dnia we wszystkich świątyniach biją dzwony, zwołujące na nabożeństwa i o dziwo nikomu to nie przeszkadza 🙂
E.F.-N.- Mówi Pan, jakby ciągle był częścią tej społeczności, ciągle to Pana miejsce? Często tam Pan jeździ?
M.G.: Raz do roku, ale to bez wątpienia moje miejsce, stworzyłem stronę na FB Łączą nas Strzałkowice, wspólnie z innymi administratorami przesyłam tam różne zdjęcia, aktualności ze Strzałkowic. Przy pomocy tej strony, w ubiegłym roku organizowaliśmy prezenty mikołajkowe dla dzieci polskich w Strzałkowicach, kupiliśmy gong do kościoła. Próbuję docierać do „uchodźców ekonomicznych”, takich jak ja, by wspierać tamtejszych ludzi. Amatorsko rzeźbię w drewnie i przygotowuję do kościoła w Strzałkowicach ruchomą szopkę, mam już 13 figur.
E.N.-F. – W rodzinnej miejscowości jest Pan też znany od strony literackiej. W 2007 roku ukazała się Pana książka „Historia wsi Strzałkowice” – monografia miejscowości, a następnie kolejna książka „Msze i pieśni kościelne parafii Strzałkowice”. Proszę przybliżyć nam pokrótce tę stronę Pana działalności.
Obie dwie pozycje ukazały się jedna po drugiej. Polacy nie za bardzo znali swoją historię. Impulsem była wypowiedź duchownego prawosławnego o tym, że nasz kościół stanął na miejscu starej cerkwi, co nie było prawdą, choć ponoć przeczytał to w gazecie. Zacząłem „grzebać” w Archiwum Diecezjalnym w Przemyślu. Zgromadziłem sporo materiałów, więc opracowałem wszystko i wydałem książkę.
E.N.-F. – A muzycznie kim, poza organistą, jest Marek Gierczak, jak wyczytałam w różnych źródłach: artysta związany przez kilka lat z Operą Wrocławską, absolwent szkoły muzycznej w Samborze w klasie klarnetu i akordeonu, założyciel i lider zespołu „Sześć złotych” kultywującego m. in. lwowski folklor, absolwent Akademii Muzycznej we Lwowie – Wydziału Wokalno – Aktorskiego… nie instrumentalny?
M.G. Instrumentalny to był wcześniej: Wydział Muzyczno – Edukacyjny Drohobyckiego Uniwersytetu Pedagogicznego, dopiero potem Akademia Muzyczna we Lwowie. Na Akademię Muzyczną poszedłem już na 5. roku studiów drohobyckich. Wcześniej jeszcze oczywiście ukończyłem szkołę muzyczną w Samborze i potem 4 letni college: „edukacja wczesnoszkolna i prowadzenie zespołów muzycznych”. Z kolei zespół „Sześć złotych” założyłem z kolegami w trakcie studiów we Lwowie. Dawaliśmy po 80 – 90 koncertów rocznie, jeździliśmy, gdzie nas zapraszano, głównie do Lwowian, Kresowiaków. Nagraliśmy 4 płyty, nawet taki program się ukazał „Kultura nie zna granic – Sześć Złotych”. Dziś zespół już nie istnieje. A w Operze Wrocławskiej z kolei pracowałem 6 sezonów.
E.N.-F. – Jest Pan laureatem wielu nagród, których nie będziemy teraz wymieniać, gdyż jako laik w tej dziedzinie nie podejmuję się usystematyzowania ich ani oceniania. Myślę, że Pan najtrafniej wskaże te najważniejsze, najważniejsze w świecie muzycznym, ale też najważniejsze dla Pana osobiście, dla Pana rozwoju muzycznego czy kariery zawodowej.
M.G.: Najważniejsze to było chyba zdobycie III nagrody w konkursie wokalnym „Sztuka XXI w” w Kijowie, a później tytułu laureata II nagrody i nagrody specjalnej za najlepsze wykonanie pieśni Stanisława Moniuszki w VIII Konkursie Moniuszkowskim „Pieśń Wieczorna” w Białymstoku. Początkowo bowiem bardziej szedłem w kierunku instrumentów i nauczania, a potem okazało się, że jednak wokal i to zadecydowało o moim dalszym rozwoju, bo nigdy wcześniej jakoś o wokalu nie myślałem. Dziś już nie startuję w takich konkursach.
E.N.-F. – Muszę zadać jedno bardzo osobiste pytanie, ale ważne dla nas, obserwatorów Pana talentu: Po tym, gdy przepięknie zaśpiewał Pan „Żeby Polska była Polską” Jana Pietrzaka na koncercie w Święto Niepodległości 2015 roku coś nagle stało się z Pana głosem, nie poddał się Pan jednak i wraca do formy…
M.G. Pierwszy powód to operacja wycięcia migdałków, która dała taki skutek z półrocznym opóźnieniem, ale też za dużo wówczas pracowałem, nie oszczędzałem się po tym zabiegu: niedziela w parafii, poniedziałek – 7 godzin w szkole, od wtorku po niedzielę próby i występy w operze, korepetycje, których udzielam, nauczanie indywidualne. Głos ludzki to bardzo delikatny instrument, w skrzypcach można wymienić strunę, tu nic się nie da zrobić, zdarza się, że w takich sytuacjach foniatra po prostu zakazuje śpiewu na rok czy dwa. Teraz nieco odpuściłem, nie pracuję już tak dużo, traktuje obecny czas trochę jako swoistą rehabilitację.
E.N.-F.- To niech się Pan szanuje, bo już mamy do remontu organy, to nam wystarczy!
M.G.: No właśnie organy do remontu i organista będzie do remontu 🙂
E.N.-F.- No właśnie, co z organami? Da się przy pomocy koncertów „Smolec Organum” zebrać potrzebną kwotę? Obserwuję, że z ofiar zbieracie stosunkowo mało, ale ile potrzeba, by nasze organy doprowadzić do przyzwoitego stanu?
W Smolcu wszystko zależy od ludzi. W sąsiednich parafiach – Jaszkotlu, Sadkowie, Muchoborze, Małkowicach, Kątach Wrocławskich organy są już po generalnym remoncie. Najwyższa kolej na nas, a tym bardziej, że jesteśmy znacznie większą miejscowością. Nieliczna grupa mieszkańców rozumie, że jest to wspólne dziedzictwo całej parafii. Dla większości kościół jest księdza, a organy – narzędziem pracy organisty, nie szkodzi nawet, że nie tylko ja na nich gram. Na uroczystości typu śluby czy pogrzeby zdarza się, że rodzina zamawia „swoich” organistów, z rodziny czy z grona znajomych. W mojej rodzinnej miejscowości, gdzie jest 30 polskich rodzin, mężczyźni swoje prace zostawiali, a posadzkę przy kościele wylewali, tynki kładli, dach naprawiali, pomnik postawili itd. Ja oceniam koszt remontu organów na ok. 100 tys. złotych, w Smolcu mieszka prawie 7 tys. ludzi, gdyby każdy dał po 10 zł to mamy 70 tys… a co to jest dziś 10 zł? Paczka papierosów więcej kosztuje. Na razie uzbieraliśmy z ofiar w trakcie koncertów i z płyt chóru Smolec Cantans ok. 11 tys. Więc wszystko w rękach parafian, bo chyba każdy chce mieć na ślubie czy pogrzebie ładne brzmienie organów, chcą żeby stroiły, a tego nie da się nastroić jak gitary, bo organy mają około 800 piszczałek, 2 manuały ręczne i klawiaturę nożną (organista gra też nogami SIC). Dodam, że dmuchawa elektryczna w organach pochodzi z 1946 roku 🙂 Po remoncie organów chciałbym, aby Smolec znalazł się na mapie muzycznej Dolnego Śląska i żeby odbywały się tutaj koncerty organowe, festiwale, chciałbym, żeby studenci Akademii Muzycznej oraz Studium Organistowskiego mogli tu grać dyplomy… Oczywiste jest to, że remontu organów nie możemy przeprowadzić przed wymianą dachu.
E.N.-F. – Z Pana aktywności muzycznej najczęściej mam okazję słuchać Pana śpiewu przy akompaniamencie organów i występów Smolec Cantans w naszym kościele parafialnym – przyznaję, że są coraz lepsi i potrafią zaskoczyć, tylko ten repertuar… dość staroświecki, czasem niektórych słów nie rozumiem, bo dawno wyszły z użycia. Nie jestem w tym odbiorze odosobniona. Dlaczego właśnie taki i czy nie zraża to potencjalnych kandydatów do chóru?
W kościele nie może grać każdy instrument i nie gra się każdego utworu, regulują to przepisy kościelne, Tylko prawdziwe piszczałkowe organy są instrumentem kościelnym i dopasowany do nich być musi repertuar. Ja gram pieśni z kanonu pieśni liturgicznych, zatwierdzanych przez Komisję Liturgiczną Episkopatu Polski, to że w Smolcu ludzie ich nie znają nie jest moją winą. To jest wielowiekowa tradycja Kościoła, o którą trzeba dbać. Uważam ponadto, że dobór pieśni powinien wynikać z czytań liturgicznych, bo muzyka kościelna jest integralną częścią mszy świętej. To prawda, dużo pieśni kościelnych z czasem zanika, ale powstają nowe. Przeglądałem śpiewnik ks. Mioduszewskiego z początku XX wieku, jedynie nieliczne pieśni z tego okresu dotrwały do naszych dni.
E.N.-F. – Dla mnie nieraz te teksty są jednak albo przestarzałe albo infantylne. Poza tym są to trudne muzycznie utwory. Ludzie lubią pośpiewać z organistą, a jak kolejnej pieśni nie znają to wychodzi koncert jednego artysty, a nie wspólna modlitwa.
M.G. : Ja propozycje pieśni ściągam z ogólnopolskiego portalu organistów, z którego wielu ambitnych organistów korzysta. Trzeba umieć rozdzielić, co pasuje do mszy świętej, a co można po jej zakończeniu zaśpiewać. Piosenki pielgrzymkowe i religijne też śpiewam, ale po mszy świętej bądź przed jej rozpoczęciem. Wielu młodych ludzi śpiewa w scholach dominikańskich pieśni z XV w. i podoba im się to. Poza tym te nasze pieśni wg mnie nie są nieznane, język może nie jest współczesny, ale Pismo Święte, poematy Mickiewicza, Słowackiego też nikt na współczesny język nie przekłada lecz czytamy w „oryginale”. Wydaje mi się, że brakuje nam wiedzy o pieśniach kościelnych, mało wiemy o kościelnych nabożeństwach – Godzinkach o Niepokalanym Poczęciu NMP i wielu innych godzinkach ku czci świętych, nieszporach, jutrzniach, litaniach, akatystach, lamentacjach, pieśniach śpiewanych w czasie Drogi Krzyżowej czy podczas adoracji przy Bożym Grobie. Potrafimy zaśpiewać jedynie 1 – 2 zwrotki pieśni, z kolędami jest nieco lepiej, ale też szału nie ma. W mojej rodzinnej parafii na Kresach ludzie śpiewają znacznie więcej kolęd i pastorałek, również istnieje Różaniec przy zmarłym – długie śpiewane nabożeństwo (nie mylić z Różańcem do Matki Bożej), bo są zachowane tradycje muzyczne. 30 lat był zamknięty kościół, a ludzie gromadzili się na nabożeństwach i śpiewali, następnie w odzyskanym kościele sami każdego dnia zbierali się na nabożeństwach majowych, czerwcowych, różańcu. We środy i niedziele śpiewali wszystkie części Gorzkich Żali a w piątki sami (bez księdza) odprawiali Drogę Krzyżową. Pieśni kościelne są modlitwą, a nie muzyczną wstawką, żeby się ludziom nie nudziło i można było potupać pod rytm piosenki. Kościół to nie dom kultury, a liturgia to nie przedstawienie teatralne. Treści tych pieśni opisują sceny z Pisma Świętego, z życia świętych, trzeba tylko zaśpiewać więcej niż pierwsze 2 zwrotki. Niestety, w Smolcu większość parafian woli słuchać niż śpiewać. Pojedyncze osoby noszą modlitewniki. Wielu jest takich, którzy szukają dobrego kontaktu z ekranem projektora i aktywnie śpiewają. Coraz częściej ludzie podchodzą i dziękują za dobrze dobrane śpiewy, za grę, śpiew, twierdzą, że śpiewamy coraz więcej pieśni, że chór i orkiestra coraz lepiej brzmią. Wielu nawet nie zdawało sobie sprawy, że są pieśni ku czci ich patronów – św. Anny, św. Michała, św. Andrzeja itd. Wielu twierdzi, że te „nowe” pieśni nie są trudne i można zapamiętać melodię. Wydaję mi się, że świadomych ludzi jest coraz więcej.
E.N.-F. – No to może mój odbiór wynika z tego, że nie czytuję Mickiewicza „do poduszki”, a Biblię mam w najnowszym zawsze tłumaczeniu… Ważne, że mamy w parafii różnorodność i każdy może, jeśli chce, gdzieś się odnaleźć.
Wiem, że jednym z Pana marzeń było założenie po studiach Szkoły Organistów przy Kurii Arcybiskupiej we Lwowie. Tymczasem trafia Pan do Wrocławia. Jak to wyszło?
M.G.: To były marzenia, ale trzeba też z czegoś żyć. Nawet, gdyby powstała taka szkoła, to byłaby to działalność całkowicie społeczna. Za zarządzanie i pracę w Centrum Kulturalno –Oświatowym w mojej rodzinnej miejscowości też nie brałem wynagrodzenia, za bycie od 13. roku życia organistą też nie…
E.N.-F. – A jak to się stało, że w wieku 13 lat potrafił Pan grać na organach?
M.G.: W szkole muzycznej uczyła mnie m. im. pani Krystyna Husarz, która była jednocześnie organistką w dwóch pobliskich parafiach. Udzielała mi 3 lekcji tygodniowo, każdego dnia ćwiczyłem w kościele na organach min. 2 godziny. Już po 2 miesiącach nauki zagrałem pierwszą mszę św. Wybierała mi pieśni na kolejną niedzielę, uczyłem się ich, w niedzielę grałem, jak umiałem, a w kolejny poniedziałek dostawałem kolejne utwory do opanowania… A że innego organisty nie było to pełniłem tę funkcje przez wiele lat. Obecnie organistą w parafii jest mój kuzyn i uczeń Stanisław.
E.N.-F.- Dlaczego Wrocław? Pracował Pan wcześniej na Podkarpaciu w różnych miejscach.
Pracowałem, ale z pozycji Lwowa, nie mieszkałem. Dojeżdżałem na weekendy do wspaniałej miejscowości Leszno, blisko granicy, gdzie grałem na organach i prowadziłem scholę, a w tygodniu uczyłem się we Lwowie. Do Opery Wrocławskiej złożyłem podanie o pracę, tak samo jak do kilku innych ośrodków muzycznych. To był rok 2011. Tutaj od razu zaproszono mnie na przesłuchania, od razu zaproponowano pracę więc już na inne spotkania nie pojechałem. Nie miałem jednak świadomości, że za oferowaną pensję nie dam rady się utrzymać, że trzeba szukać czegoś jeszcze.
E.N.-F. – I tak trafił Pan do Smolca…
Tak, dzwoniłem po okolicznych parafiach, informując, że szukam pracy jako organista. Rozmowa z księdzem Andrzejem była tak konkretna, że dalej nie szukałem. Dobrze też się współpracowało, bardzo dziękuję również obecnemu ks. Proboszczowi, pozytywnie reaguje na wszelkie moje pomysły, doradzi sensownie, pomoże. Jest człowiekiem wysokiej kultury i wielkiego serca. Z pozostałymi zespołami muzycznymi też bardzo dobrze układa się współpraca, z p. Mieczysławem i z p. Renatą razem przygotowujemy większe uroczystości parafialne i wychodzi to naprawdę dobrze. Od lat przygotowujemy „Cecyliadę” i „Pożegnanie kolęd”.
E.N.-F. – Wydaje się, że jest Pan urodzonym optymistą, że nie ma dla Pana rzeczy niemożliwych, a szklanka jest zawsze do połowy pełna… jak odbiera pan smolczan? Co Pana u nas urzeka a co „podcina skrzydła”?
Mam takie szczęście w życiu, że otaczają mnie głównie dobrzy ludzie, inni na szczęście mnie omijają. Wiele zawdzięczam ludziom z chóru Smolec Cantans, którzy są bardzo zaangażowani, przychodzą na wszystkie próby, chcą coś robić. Gdy widzę, że czegoś nie jesteśmy w stanie zorganizować to odstawiam na jakiś czas i wracam, gdy okoliczności sprzyjają. Kiedy jednak są ludzie do pracy to można wiele. Teraz mamy wystawę „Madonny Kresowe”, którą organizujemy we współpracy z Towarzystwem Kultury Kresowej we Wrocławiu i Parafią i na którą serdecznie zapraszamy, szczególnie ludzi, pochodzących z Kresów. Występowaliśmy niedawno na Festiwalu Folkloru w Kątach Wrocławskich, wcześniej na Jasnej Górze zaśpiewaliśmy Akatyst ku czci Bogurodzicy (pierwszy utwór naszego chóru) dla kilkutysięcznej rzeszy pielgrzymów, przygotowaliśmy również oprawę muzyczną mszy św. i zaśpiewaliśmy Apel Jasnogórski, transmitowany przez media katolickie. W pielgrzymkę zaangażowała się Pani Halina Wiśniewską, szefowa Koła Emerytów, Rencistów i Inwalidów, wówczas pojechaliśmy dwoma autokarami (ponad 100 osób) z ks. Proboszczem na czele. Jeszcze wcześniej ukazała się nasza pierwsza płyta CD p.t. „Głoś imię Pana”, która bardzo pozytywnie została oceniona przez zawodowych muzyków, więc wydaje mi się, że się rozwijamy. 22. października zapraszamy na kolejny koncert z cyklu „Smolec Organum”, po raz pierwszy wystąpi mieszkanka Smolca!!!!! – laureatka wielu konkursów muzycznych, absolwentka Akademii Muzycznej Dominika Białostocka. Przygotowujemy koncert patriotyczny z ok. Święta Niepodległości oraz pracujemy nad nagraniem drugiej płyty – „Akatystu ku czci Bogurodzicy”. W grudniu czekają nas nagrania kolęd dla TVP Wrocław a w lipcu 2018 planujemy wyjazd z chórem na Kresy, do rodzinnych miejscowości smolczan. W planach mamy odwiedzić i zaśpiewać w Iwaszkowcach, Matkowie, Mochnatym, Komornikach, Turce, Strzałkowicach, Kamionce Strumiłowej, Katedrze Królewskiej we Lwowie i Pawłowie, gdzie na zaniedbanym, opuszczonym cmentarzu spoczywa Wieszcz Narodu Polskiego Kornel Ujejski, który zaznaczył w testamencie, że chce spoczywać wśród swego ludu. Problem jest taki, że lud był zmuszony opuścić Pawłów i zamieszkać w nowych granicach Rzeczypospolitej. Podjąłem temat wśród urzędników Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP, Ambasady Polskiej w Kijowie i Konsulatu Generalnego RP we Lwowie o możliwości przeniesienia jego sarkofagu na Cmentarz Łyczakowski do Lwowa. Sprawa jest ciągle w toku. Przy grobie Kornela Ujejskiego chcemy zaśpiewać pieśni jego autorstwa: „Z dymem pożarów” i „Z dawna Polski tyś królową”. Chciałbym, żeby dawni mieszkańcy Pawłowa i ich potomkowie, zamieszkali przede wszystkim na ulicy Starowiejskiej w Smolcu, zorganizowali zbiórkę na sprzątanie polskiego cmentarza w Pawłowie. Znajduje się tam sporo polskich nagrobków, jest mogiła 46 pomordowanych Polaków z rąk UPA.
Nie zrażam się raczej, choć w Smolcu jest wielu kibiców, którzy oceniają, krytykują, ale sami nie chcą się zaangażować, a co możemy zrobić w 15 osobowym chórze, w którym mam zaledwie dwóch mężczyzn?
E.N.-F. – Robi Pan bardzo wiele, a największa wartość tego wszystkiego jest chyba taka, że skupia Pan ludzi wokół różnych projektów, że chce im się wyjść z domów, że ta ich działalność na rzecz innych daje im wiele satysfakcji, czekają na kolejne spotkania, próby, wyjazdy. Mimo, że nie jest Pan mieszkańcem Smolca to jest Pan wielkim „Przyjacielem Smolca” , o czym świadczy przyznana nagroda. Dziękuję za rozmowę.
M.G: No właśnie, wygląda to tak, że wszyscy śpiewają i działają, a nagrodę dostaje jeden, to takie nie do końca sprawiedliwe, bo zapracowało na nią wielu i wszystkim im by się należała:) Bez tych ludzi wokół nic bym nie zrobił! Zawsze powtarzam, że są tą najlepsi ludzie, bo według św. Augustyna ludzie którzy śpiewają mają dobre serca – „Gdzie słyszysz śpiew – tam wejdź, tam ludzie dobre serca mają”. Zapraszam serdecznie do śpiewania w naszym chórze i grania w orkiestrze dętej (nabyłem tubę, a nie ma komu na niej grać) oraz do odwiedzania koncertów z cyklu „Smolec Organum”. Portalowi smolec24.pl dziękuję za wyróżnienie oraz stały medialny patronat nad naszymi imprezami. Pani Redaktor bardzo dziękuję za przeprowadzoną miłą rozmowę!!!!!
Piękny wywiad Pani Edyto
Dziekuje za przepiękny wywuad który przeczytałam jednym tchem wzruszając się ogromnie pod koniec.
Panie Marku w swoim WIELKIM BOGACTWIE! jest Pan niesamowicie skromnym człowiekiem !
Bardzo dziękuję Pani Edycie za pracę która daje nam możliwość poznania tak Zwykłych Wielkich ludzi którzy są wśród nas.
PS.
Proszę o kontynuację wywiadów msc:-)
Marek to Człowiek Orkiestra, dosłownie i w przenośni. Bardzo pracowity i skromny zarazem. Życzę mu szybkiego powrotu zdrowia i powodzenia we wszelkich inicjatywach!
PS Bardzo ciekawy wywiad!
Bardzo dobry wywiad ze wspaniałym, skromnym człowiekiem. Pan Marek w swych wypowiedziach wyprzedził niejako o parę dni najnowszą instrukcję o muzyce kościelnej, zatwierdzoną na 377 Zebraniu Plenarnym KEP. Zgadzam się, że śpiewać powinni wszyscy wierni, ale też wierni powinni się uczyć śpiewu, a mając tekst przed oczyma połowa trudności odpada. Trudno jest zgodzić się z „przestarzałością i infantylnością” tekstów. Dla mnie i wielu parafian infantylnością i wręcz profanacją jest przekręcanie niektórych słów, zawodzenie, spowalnianie czy wręcz wycie. Trzeba też odróżnić przyzwyczajenie od tradycji. Kiedyś na msze św. czy koncerty np. chóru katedralnego przychodziły tłumy ludzi, a był to śpiew w większości… po łacinie (jęz. kościelnym). Mam nadzieję, że w przyszłości usłyszymy także i w tym jęz. nasz chór pod dyrekcją pana Marka.
Życzę zdrowia i wielu sukcesów panu Markowi, a pani Edycie wspaniałych wywiadów.
Andrzej W.