Rozmowa miesiąca: Ks. Waldemar Kontek, proboszcz smoleckiej parafii
Gościem czerwcowej „Rozmowy miesiąca” jest proboszcz Parafii Narodzenia NMP w Smolcu – ks. Waldemar Kontek.
Edyta Niemczynowska – Frąckiewicz: Jak czytamy w notce biograficznej, zamieszczonej na stronie parafialnej, studia teologiczne odbył Ksiądz we Wrocławiu i w 1987 roku przyjął święcenia kapłańskie. Pierwszą pracę podjął Ksiądz jako wikary w parafii w Górze Śląskiej, potem pracował na wrocławskich osiedlach: Ołtaszynie, Nowym Dworze, Swojczycach i Polance. Pierwszą parafię objął Ksiądz w Nasławicach koło Sobótki. Od 2005 roku był proboszczem parafii pw. Św. Jadwigi Śląskiej w Zawoni, dekanat Trzebnica. 1 lipca 2015r. zastąpił Ksiądz tymczasowego administratora parafii w Smolcu i objął funkcję proboszcza. Mija rok od przeprowadzki Księdza do Smolca, czy wdrożył się już Ksiądz w życie społeczne wsi, czy np. czyta Ksiądz nasz portal, www.smolec24.pl?
Jestem mało internetowy, okazjonalnie wchodzę na strony internetowe, by czytać informacje z życia miejscowości, bardziej jednak cenię sobie spotkanie twarzą w twarz z człowiekiem, dlatego telefonicznych rozmów też unikam. Gdy mam do kogoś sprawę to wolę podjeść, porozmawiać. Sprawy stają się wtedy bardziej ludzkie.
E.N.-F.: Czy szybko się Ksiądz wdrożył w swoją pracę, czy długo to trwało? Co w tym wdrażaniu pomagało, a co przeszkadzało?
Każda zmiana miejsca, w tym miejsca pracy, jest trudna, również proboszcza, tym bardziej, że nie do końca od człowieka zależy. Jeden za pracą przemierza tysiące kilometrów, bo znalazł gdzieś ciekawą, czy dobre miejsce do życia, a inny zmienia miejsce, bo ktoś go posłał, bo widział go w tym, albo w innym miejscu. Trzeba w tym, co się dokonuje, dostrzec palec Boży i wtedy człowiekowi jest łatwiej.
Pomagała na pewno życzliwość ludzka. Przesadą byłoby mówić, że była to ogólna życzliwość, bo to normalna sprawa, że gdy przychodzi nowy to się podchodzi do niego z rezerwą, z zaciekawieniem – „co wymyśli”, natomiast ci – może bardziej otwarci czy zaangażowani – gotowi byli służyć radą czy pomocą. Jako że nie wydaje mi się, że ode mnie świat się zaczyna i że wszystko, co było przede mną jest nie takie i trzeba to zmienić, to staram się poznać to, co przez lata tu się dokonywało i jakoś w te dzieje 700- letniego Smolca wpisać. Na pewno wielką pomocą służy ks. Prałat, który z boku dyskretnie podpowiada, ma tu 30 lat doświadczenia, może nie w takim Smolcu jak dziś, ale jednak z wieloma ludźmi ma dobry kontakt i służy zawsze pomocą, choć nie zawsze na tyle może, na ile by chciał.
E.N.-F.: Czy miał Ksiądz obawy przychodząc do Smolca, jakie miał Ksiądz wyobrażenie o pracy w naszej miejscowości? Znał Ksiądz Smolec?
Nie miałem żadnych obaw. Nie znałem Smolca, choć wiedziałem gdzie jest. Kilkakrotnie przejeżdżałem pociągiem czy samochodem, udając się do znajomych, ale bliższych informacji o miejscowości nie miałem. To co mnie tu czeka, wszelkie problemy, charakter pracy, poznawałem dopiero tu na miejscu, więc było to trudne… Miejsca są podobne, choć okoliczności przyrody Zawonia ma nieco piękniejsze niż Smolec, np. możliwości wychodzenia na spacer z psem.
E.N.-F.: To jak już jesteśmy przy psach to jak odnalazł się Nobel (proboszczowy owczarek niemiecki) na nowej parafii? Czy szybko się zadomowił? Jak długo w ogóle jest on z Księdzem? Miał być taki duży z założenia?
Jest ze mną od czasów szczenięcych, czyli już pięć lat. Miał być to z założenia pies, więc jest duży…
E.N.-F.: Ale nie jest chyba groźny. Widzę, że akceptuje osoby obce [cały wywiad przeleżał na moich stopach]…
To trudno powiedzieć, jest trochę nieobliczalny. Niektórych akceptuje na starcie, a inni mu się nie podobają i trudno jest określić dlaczego. Nie zrobi nikomu krzywdy, ale przestraszyć, i owszem, może, bo głos ma donośny i wygląd też. Całe jego życie to Zawonia, dlatego w każdej chwili jest gotów wsiąść do samochodu i jechać tam, ale jakoś już przywykł. Jest przyzwyczajony do bycia z człowiekiem, więc najważniejsze, że jego pan jest obok, bo samotność mu wybitnie nie służy.
E.N.-F.: Czy coś u nas Księdza szczególnie zaskoczyło, czego się nie spodziewał? Czego nie ma na innych parafiach, jakieś sytuacje, zwyczaje, okoliczności…
Myślę, że parafia smolecka jest bardzo podobna do innych parafii podmiejskich, bo trudno już mówić o parafii wiejskiej, skoro we wsi nie ma jednej krowy, kura też jest zwierzęciem rzadkim, a ze zwierząt domowych najczęstszym jest pies, ewentualnie kot. Jedni przyjeżdżają z Wrocławia i dziwią się, że nie ma takich możliwości jak we Wrocławiu. Drudzy, którzy żyli tutaj, może nie od dziada – pradziada, ale przynajmniej od pokolenia, dziwią się trochę anonimowości, mniejszej chęci do kontaktów ze strony nowych sąsiadów i wysokim eleganckim płotom, które to „moje” podwórko chronią przed innymi i myślę, że to jest taki główny problem, by „nowi” zechcieli zaczerpnąć od „starych”, a „starzy” by byli ciekawi tych pozytywnych nowinek, które przynoszą nowi – może niekoniecznie niedzielne koszenie trawnika :), ale też nie sposób mówić, że wszystko, co miastowi ze sobą wnoszą, jest negatywne.
E.N.-F.: A czy „starszym” mieszkańcom Smolca, przyzwyczajonym do innych standardów, nie przeszkadza „jarmark”, który odbywa się na mszach niedzielnych, mam na myśli hałasujące dzieci, jedzące kanapki, paluszki, popijające napoje, bawiące się zabawkami. Jeszcze kilka lat temu tego tu nie było, a przecież dzieci też się rodziły i też chodziły do kościoła… Tyle, że były inaczej wychowywane… Starsi parafianie nie skarżą się?
Trochę się skarżą, ale to przeszkadza też wielu nowym mieszkańcom. Trochę to jest taki terroryzm dziecięcy, rodzice są rozanieleni, patrząc na swoje energiczne dziecko, ono do kościoła przychodzi, ale nie bardzo wie po co. Chwała rodzicom za to, że je przyprowadzają, ale podejrzewam, że rodzice mało na ten temat z nimi rozmawiają. Przed tymi dziećmi trudna przyszłość, bo za kilka lat się okaże, że świat nie leży u ich stóp, nie jest od spełniania ich zachcianek. Pierwszy szok jest wtedy, kiedy taki delikwent wychodzi z gimnazjum…
W parafii smoleckiej, niestety, nie sposób zorganizować mszy typowej dla małych dzieci. W zamyśle kiedyś taką miała być msza na 12.30, ale to jest nieporozumienie z prostego względu, gdyż jest to msza, na której obchodzone są różnego rodzaju jubileusze i do tego to jest msza święta, na której najczęściej udziela się sakramentu chrztu, więc w tym momencie jest to siłą rzeczy msza dłuższa, dzieciom się tym bardziej na niej nudzi. Ale to nie tylko problem dzieci. Trzeba pamiętać, że np. msza pielgrzymkowa, czy gdzieś na wyjeździe – one rządzą się innymi prawami niż msza święta sprawowana w kościele, gdzie przyjęte są inne standardy. Innymi rządzi się nabożeństwo zielonoświątkowe, inne przyjęte są w naszej katolickiej wspólnocie, choćby z tego względu, że w zborze nie ma Najświętszego Sakramentu, nie ma realnej obecności Chrystusa, jest jego obecność w zgromadzeniu wiernych, ale nie w formie sakramentalnej. Często zwiedzamy miejsca kultu. Nikomu z nas nie przyjdzie do głowy wejść do meczetu w butach, a do synagogi czy pod ścianę płaczu w Jerozolimie bez nakrycia głowy… Gdyby ktoś próbował w takim stroju, w jakim wchodzi do naszego kościoła, wejść do kościoła na Półwyspie Bałkańskim, we Włoszech czy Hiszpanii to zostałby po prostu wyproszony i to w sposób nieprzebierający w słowach. U nas zwrócenie komuś uwagi, że przychodzi do kościoła w stroju plażowym, spotka się z oburzeniem, bo przecież jest gorąco… Jeżeli rodzice pewnych rzeczy sami nie czują, to trudno jest zwracać im uwagę w kwestiach wychowawczych, bo z opowiadań mamy wiem, że sam do najgrzeczniejszym dzieci nie należałem…
E.N.-F.: Czy ma już Ksiądz w Smolcu przyjaciół, bliższych znajomych, bo z tego, co widzieliśmy w dzień Księdza imienin (ogromna delegacja parafian z Zawoni), to w ostatnim miejscu służby miał ich chyba Ksiądz mnóstwo?
Mam znajomych, o przyjaźniach trudno po roku mówić, ale na pewno mam tu ludzi sobie życzliwych, na których mogę liczyć i to jest ważne. Mam też znajomych z pracy w poprzednich parafiach, np. Nowy Dwór, którzy tu się przeprowadzili. Kontakty towarzyskie są dla księdza bardzo trudne. Nie dlatego, że ksiądz to jakiś „zielony ludzik”, tylko z racji charakteru pracy: ksiądz ma wolne wtedy, kiedy ludzie pracują i odwrotnie, kiedy ludzie mają wolne i mogliby się spotkać, to ksiądz pracuje. Ale też nie ma zaplecza, bo cóż to jest taka jedna salka. Nawet nie ma zakrystii, jaką mają inne kościoły katolickie, z tej racji, że świątynia była protestancka i poza komżą pastorowi tak naprawdę żadne inne sprzęty nie były potrzebne. Też możliwości spotkań jakichkolwiek ze strony parafian są ograniczone, najczęściej do wieczorów piątkowych, choćby z racji osobistych obowiązków, różnego rodzaju zajęć pozalekcyjnych dzieci. Dochodzi jeszcze przygotowanie do bierzmowania i inne obowiązki, bo nawet jak przy Pierwszej Komunii Świętej, gdzie większość spraw przejmują panie katechetki, to i tak od czasu do czasu ksiądz też jest potrzebny. Nagle się okazuje, że wszystko jest w tym samym czasie.
E.N.-F.: Mamy za sobą najdłuższą kolędę, jaka Smolec przeżył. Ilu nas jest, parafian? Takim wyznacznikiem jest z reguły liczba osób przyjmująca księży po kolędzie? I czy to duża rozbieżność z tym, co obserwujemy w kościele?
Nie próbowałem nawet policzyć. Dlaczego? Przyjęło mnie mniej więcej około połowy mieszkańców. Trudno powiedzieć, dlaczego połowa, gdyż to często zależało od dnia i godziny wizyty bo ok. godz. 16.00 często wielu mieszkańców nie było jeszcze w domach z pracy, jeżeli to było po 20.00 – 21.00 to byli też tacy, którzy już szli spać. Niektórzy nie zdążyli się zorientować, że była kolęda, bo nigdy wcześniej nie było kolędy w adwencie, wystarczy, że nie uczestniczą we mszy świętej. Trudno więc mówić o niechęci, złej woli, niewierze, po prostu wystąpiły takie czy inne okoliczności. Liczenie procentów mija się z celem. Jeżeli zastaję jakieś drzwi zamknięte to jest to jedna wielka tajemnica, niekoniecznie z wiarą związana i każda próba podsumowywania czegokolwiek będzie nieprawdziwa. Niektórzy z tych, co w ubiegłych latach przyjęli kolędę – w tym roku nie przyjęli i odwrotnie.
Na pewno liczba uczestników niedzielnych mszy świętych oscyluje statystycznie w okolicach tysiąca osób (na 5-ciu mszach niedzielnych), są też rodziny, które uczestniczą we mszy w swoich starych parafiach, czy wychodzą na obiad niedzielny do dziadków i tam uczestniczą we mszy świętej. Na pewno nie jest to jakaś duża grupa osób, ale wydałem w tym roku sporo pozwoleń na I komunię świętą poza parafią, kilka na chrzest. Przepisy nakazują, by odbywało się to w parafii, ale nie ma sensu walczyć, gdy ktoś z różnych powodów chce inaczej. Często różnie to się kończy, mieliśmy sytuację że jedno dziecko nawet po obrazek już się nie pojawiło, ani przez cały biały tydzień…
E.N.-F.: Czy w Smolcu ludzie są bardziej, czy może mniej zaangażowani w życie kościoła – w stosunku do parafii, w których Ksiądz do tej pory pracował?
Są grupy aktywnych parafian i to mnie bardzo cieszy, natomiast jest taka smutna trochę konstatacja, że jest wielu „kibiców”, którzy się cieszą że coś się dzieje, ale z tego nie korzystają. Chwalą pomysł, realizację, ale jak to świętemu Pawłowi powiedzieli kiedyś mieszkańcy Aten: „posłuchamy cię innym razem”, bo mieli swoje sprawy. Choćby ostatni festyn dla dzieci. Przed mszą świętą rodzice widzieli, że coś się dzieje na trawniku i twierdzili, że fajnie, ale po mszy czym prędzej pojechali do domu, zamiast z dziećmi na chwilę przyjść. To samo dotyczy koncertów naszych zespołów śpiewaczych – tłumów nie widać, a są to bardzo sympatyczne rzeczy. Msza święta, czy inne spotkania w kościele, są traktowane jako obowiązek, a nie szczególny dar, z którego mogę skorzystać i którym się mogę budować.
E.N.-F.: Jest Ksiądz członkiem (i wciąż chyba kapelanem) OSP Zawonia. Jak to się stało, że został Ksiądz strażakiem, czy zdarzało się Księdzu wyjeżdżać z OSP na akcje gaśnicze? Czy również w Smolcu planuje Ksiądz być członkiem straży, bo współpraca układa się chyba bardzo owocnie?
Zostałem poproszony przez strażaków z Zawoni o pełnienie funkcji kapelana, wcześniej prosił mnie o to Złotów – jednostka przy kościele filialnym w poprzedniej parafii. Przy tej funkcji przez jakiś czas pozostawałem, potem wyszło, że trzeba było zostać prezesem Zarządu Gminnego OSP. Udało się, że trzy jednostki gminne bardzo fajnie ze sobą współpracowały i można było różne społeczne akcje na rzecz wspólnoty prowadzić. Dziś, w przypadku OSP, raczej mamy do czynienia z akcjami ratowniczymi niż gaśniczymi. Koledzy wyjeżdżali na akcje, byli czynnymi strażakami. Ja byłem słabo dyspozycyjny, pozostałem przy tej posłudze kapelańskiej, duchowej – nie tylko w znaczeniu religijnym. Jestem wciąż członkiem wspólnoty zawońskiej natomiast podjąłem już współpracę ze strażakami smoleckimi. Jeżeli to będzie dalej się tak rozwijało to pewnie zostanę członkiem jednostki smoleckiej…
Uczestniczę od paru lat w ogólnopolskich rekolekcjach dla kapelanów straży pożarnej, mamy takie spotkania z odpowiedzialnymi za Państwową Straż Pożarną i okazuje się, że to zaplecze psychologiczno–duchowe strażakom jest ogromnie potrzebne, a poziom jego jest mizerny, bo Państwowa Straż Pożarna dysponuje jednym etatem psychologa na całe województwo, więc na cały kraj kilkunastu ludzi. Kiedy strażak spotyka się z tragedią ludzką, szczególnie przy różnego rodzaju wypadkach drogowych, jest świadkiem cierpienia, śmierci, czasem i dzieci, to istnieje potrzeba, aby mógł się przed kimś wygadać, bo pojawia się coraz więcej problemów z wytłumaczeniem tego samemu sobie. Zdarza się coraz więcej samobójstw wśród strażaków, szczególnie zawodowych, ochotnicy często rezygnują ze służby po akcjach, bo nie chcą być świadkami nieszczęść ludzkich, ale też i ludzkiej głupoty, bo często sprawca ma jeszcze pretensje do całego świata. W pracy kapelana chodzi właśnie o takie towarzyszenie strażakom, choć z zewnątrz widać głównie uroczystości, uświetniane przez ludzi w mundurach.
E.N.-F.: Co się Księdzu w naszej parafii najbardziej podoba, a co wymaga dopracowania, korekty?
Bardzo cieszę się tymi licznymi grupami: Krąg Biblijny, grupa Odnowy w Duchu Świętym, Żywy Różaniec, dwa chóry, schola, jest grupa ministrantów, próbująca wśród obowiązków codziennych umieścić jeszcze swoją obecność przy ołtarzu. Cieszę się, że takie rzeczy są, że ludzie działają. A co wymaga dopracowania? Zależałoby mi na pewno, by te sprawy cieszyły i mobilizowały do uczestnictwa większą liczbę parafian. Myślę, że trzeba troszczyć się z jednej strony o świadectwo uczestników tych grup na zewnątrz – o to, by nie krępowali się tego, że w związku z kościołem, w związku z Panem Bogiem, coś robią. Z drugiej strony trzeba uświadamiać aktywną część parafian przychodzącą do kościoła, że samo tylko wypełnianie obowiązku płynącego z przykazania kościelnego nie da sił do tego, by żyć na co dzień radością swojej wiary. Jej istotą jest radość spotkania z Panem Bogiem, który jest dawcą życia i zbawicielem. Jest kimś, kto towarzyszy mi w mojej drodze do szczęścia i tę drogę podpowiada.
E.N.-F.: Czy ma Ksiądz w planach powołanie rady parafialnej, bo parafian już trochę chyba Ksiądz Proboszcz poznał?
W planach mam, czy to jednak będzie w najbliższym czasie to trudno powiedzieć, muszę się jeszcze trochę poprzyglądać, może się jeszcze ktoś pojawi… Chciałbym, żeby to była rzeczywista rada i ludzie którzy chcą być aktywni, a nie tylko firmować to, co proboszcz wymyśli. Tym bardziej, że realia kościoła polskiego są w tej chwili takie, że księży więcej nie będzie i potrzeba, by część tych zadań wypełniali ludzie świeccy, którzy chcą służyć wspólnocie i czerpać z tego radość.
E.N.-F.: A co z remontem generalnym kościoła? Na jakim etapie przygotowań jesteśmy?
Z tą generalną sprawą jest problem z racji zakresu planowanych prac. Na dziś udało się przekonać panią konserwator do tego, że trzeba wymienić okna w kościele, bo na dłuższą metę zatykanie ich folią niewiele daje i udało się przekonać do wstawienia okien aluminiowych z podwójną szybą, co też (termicznie: i na chłód, i na ciepło) bardzo pomoże. Jednocześnie będą to okna z możliwością ich otwierania w górnej części, będzie więc możliwość wietrzenia. Padło na okna, bo odczułem to od razu jak przyszedłem do Smolca w czasie wakacji, a nie ma innego sensownego sposobu wietrzenia kościoła. Mam nadzieję, że w tym roku uda się te okna wymienić. Mamy też obiecaną pewną pomoc finansową z gminy. Dogrywamy jeszcze szczegóły dotyczące kształtu, podziału tych okien, przełożenia witraży, aby to co jest dziedzictwem kultury i wyrazem wiary współczesnych mieszkańców Smolca koniecznie zachować. W końcu 30 lat wobec 100 to też nie jest błaha sprawa, a tyle mniej więcej te witraże mają. Natomiast całościowa wymiana dachu to są pieniądze dla nas na razie chyba nieosiągalne…
E.N.-F.: A możemy tak, z tymi podparciami drewnianymi, funkcjonować?
Na razie tak. Jak przyjdzie taka nawałnica, jak w ubiegłym roku, która w okolicznych kościołach zniszczyła dachy i wieże, to pewnie i nowy dach nam niewiele by pomógł, natomiast bez większych sensacji póki co możemy funkcjonować. Ciągle zastanawiam się, czy jest możliwe ograniczenie planowanego remontu do prac naprawdę niezbędnych. W dłuższej perspektywie całkowity remont dachu byłby tańszy, problemem jednak jest, że trzeba wydać pieniądze tu i teraz, pieniądze, których jednak nie mamy. Nie jestem za wyznaczaniem kwot każdej rodzinie, bo dla niektórych rodzin parafii nie jest to żaden problem (poza takim, że mam coś dać), dla innych jest to poważna kwota. Oczywiście jest to też kwestia osobistego podejścia każdego do tego tematu…
E.N.-F.: Czy poza remontem czekają nas w najbliższym czasie jakieś wyzwania? Jakie zadania są dla Księdza priorytetem? Czym trzeba by się zająć, co zrobić?
Mam nadzieję, że niektórzy będą się cieszyć tym, że będzie można się wkrótce w kameralnych warunkach wyspowiadać, bo niektórzy jeszcze z tego sakramentu korzystają :). Mamy zmówiony zamykany konfesjonał, gdzie będzie można wejść, a nawet wjechać na wózku, zamknąć za sobą drzwi i nie być skrępowanym. Ten zakup zostanie, mam nadzieję, zrealizowany do końca czerwca, przy współudziale finansowym dzieci pierwszokomunijnych i bierzmowanych.
Nie wiem na ile uda się zrobić kolejną rzecz, ale chciałbym za stosunkowo nieduże pieniądze zbudować salkę z zakrystią, kosztem dziedzińca pomiędzy domem parafialnym a kościołem, wzdłuż muru. Trwają rozmowy z panią Konserwator. Na razie usłyszałem „nie”, ale jak ktoś może by zaprojektował jakąś lekką drewnianą konstrukcję, z jednospadowym dachem, to może udałoby się przekonać panią Konserwator do tej inwestycji…
E.N.-F.: Bardzo Księdzu dziękuję za tę rozmowę, podsumowującą nieco pierwszy rok Księdza posługi w Smolcu. Życzymy powodzenia w dalszej pracy duszpasterskiej, błogosławieństwa i wsparcia parafian przy realizacji wszystkich zamierzeń.
Szkoda, że w trakcie wywiadu nie dano szansy księdzu odnieść się do okoliczności odejścia poprzedniego duszpasterza. Nie zdziwił bym się gdyby dla wielu osób to był szok, który zachwiał ich zaufaniem do kościoła jako takiego. Nowy ksiądz ma bardzo trudne zadanie.
Tak jakby ojca osądzać za występki syna.
Sam musi się wykazać. Dotychczas to tak jakby go nie było.
Ja tak nie uważam. Może to Pana nie ma?
Nasz duszpasterz potrzebuje wparcia, zaangażowania parafian i dużo życzliwości. Proponuję zacząć wspólnie działać i modlić się a nie osądzać i czekać na potknięcia. Nasza rodzina jest gotowa na wszelką pomoc i zaangażowanie. Bóg zapłać proboszczu za wspaniałe perspektywy.
Ksiądz Proboszcz to ” swój chłop”, lubi się spotkać i podjeść ( pierwsza część wywiadu).A tak serio, to ” palec Boży” w tym jest, że taki fajny ksiądz do nas trafił, po tym wszystkim.
Z Panem Bogiem.
Bardzo ciekawy wywiad. Ksiądz sprawia wrażenie dobrego i pozytywnego człowieka, więc myślę, że warto obdarzyć go zaufaniem i wspomóc ile się da 🙂
Wprawdzie nie jestem że Smolca ale ks.Waldemara znam z czasów kiedy był wikariuszem w parafii we Wroclawiu na Nowym Dworze,t o jest naprawdę bardzo sympatyczny ksiądz i na pewno wiele zrobi dla tej parafii.